poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział I

Wstrzymuję oddech, zaciskając palce wokół nadgarstka Alexandry, kiedy Emi, opiekunka naszego Dystryktu podchodzi do kuli z imionami dziewcząt. Zapada cisza. Zadowolona Emi wyjmuje karteczkę, podchodzi do mikrofonu i odwija ją, a potem czyta:
-Julia Dove!

***

Budzę się, od razu podnosząc się do siadu. Sen o wylosowaniu mnie w Igrzyskach. W sumie pasuje, przecież dziś Dożynki. 
Pochodzę z Drugiego Dystryktu, ale jeszcze nie jestem pewna, czy dla mnie udział w Igrzyskach to radość czy przerażenie. Co prawda dużo ćwiczę, ale nie jestem specjalnie wysportowana. Plus w tym, że jestem sprytna. No i specjalnie wyszkolona.
-Julia! Choć tutaj! - słyszę z dołu głos mamy.
Posłusznie zwlekam się z łóżka, i w piżamie, składającej się z za długiej, białej koszuli, po mojej siostrze Marlene, biegnę na dół.
-Obudziłam cię? - pyta mama, gdy wchodzę do kuchni. 
Moja mama ma ponad pięćdziesiąt lat, jest dość otyłą kobietą o krótkich blond włosach, ale pełną energii i optymizmu. Dla innych osób może wydać się naprawdę fajną osobą, dla mnie... może byłaby i fajna, gdyby nie to, że wiem, że zdradza mojego tatę. W sumie jej się nie dziwię. Mój tata to starszy od niej o 6 lat facet, który poza alkoholem nie widzi niczego innego. Kiedy jest w naprawdę podłym nastroju (czytaj: kiedy długo nie pije), zdarza mu się bić mnie i mamę. Każdego dnia w domu słychać krzyki. Ojciec zawsze znajduje sobie powód do awantury. Chyba, że akurat się napije. Wtedy uśmiecha się, opowiada, jaki on jest biedny, że nie panuje nad nałogiem, i, jednym słowem, żałuje. Wszystko mija, kiedy trzeźwieje. No ale znowu to on mnie broi, kiedy mama się zdenerwuje i ma ochotę na mnie pokrzyczeć.
Teraz mama jest w dobrym humorze. A przynajmniej jest spokojna, bo dziś Dożynki. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zostanę wysłana na bezlitosną arenę, gdzie będę walczyć z dwudziestoma trzema trybutami na śmierć i życie. Rodzice zwykle nie chcą, żeby ich dzieci spotkało coś takiego. No dobra, może i jestem sprytna i wyszkolona, ale mama wie, że nie specjalnie uśmiecha mi się jechać na arenę.
-Nie, już nie spałam. - odpowiadam cicho. 
-Zrobiłam ci małe śniadanie. A różowa sukienka po Marlene jest w łazience.
Marlene, jak wcześniej wspomniałam, jest moją siostrą. Moją starszą o siedemnaście lat siostrą. Ożeniła się z Kapitolińczykiem, urodziła syna i wyjechała do Kapitol, a od tej pory nie mamy z nią kontaktu. Nie chodzi o to, że nie chce z nami gadać, tylko po prostu nie mamy jak się skontaktować.
Po śniadaniu i ubraniu się, wybieram się na Dożynki. Tata i mama poszli wcześniej. Po drodze mam jeszcze zamiar zajść po Maddie Mayer i Alexandrę Thousen, moje dwie najlepsze przyjaciółki. Jak się okazuje, Maddie czeka na mnie w połowie drogi.
-Hej! - wita się ze mną. Uśmiecham się, ale nie odpowiadam. Dobrze wiem, że Maddie ma zamiar zgłosić się do tegorocznych Igrzysk. A świadomość, że mogę stracić jedną z ukochanych przyjaciółek, jak wiadomo, nie działa na mnie dobrze.
Alexandra też już na nas czeka, tuż przy swoim domu. Pod opieką ma swoje dwie siostry: Gabriellę i Sophie. Sophie tuli się do starszych sióstr. To jej pierwsze Dożynki, musi być przestraszona. Alexandra wygląda niesamowicie w kremowej sukni, na której po bokach doczepiane są złote ozdóbki. Cekiny? Nie wiem. Tą sukienkę musiał podarować jej jakiś Kapitoliński krewny. Wiem, bo nikogo, kogo znam, nie byłoby na nią stać. Musiała kosztować fortunę.  
Czasami zazdrościłam Alexandrze urody. Podobnie jak Maddie, ma krótkie włosy w kolorze blondu, chociaż jak dla mnie Alexandra jest ładniejsza. Po prostu ma taką urodę. Ja jestem w ogóle nie podobna do swoich przyjaciółek. Mam długie brązowe włosy, i jestem wychudzona. Jestem biedniejsza od moich przyjaciółek...
Powoli docieramy na plac. Na podium ustawione są trzy krzesła. Na jednym siedzi burmistrz Frisebey, na drugim Emi, opiekunka trybutów z naszego dystryktu a na trzecim Enobaria - mentorka.
Najpierw wysłuchujemy przemówienia burmistrza. Mówi o Mrocznych Dniach, wymyśleniu Godowych Igrzysk - zawodach, polegających na walce na śmierć i życie 24 zawodników nazywanych trybutami. Zwycięzcą zostaje ostatni żyjący trybut. Otrzymuje sławę, pieniądze i piękny dom w Wiosce Zwycięzców. Przez 66 lat Igrzysk Drugi Dystrykt doczekał się prawie połowy z nich, bo gdzieś około 30. 
Po przemówieniu nadchodzi czas na losowanie trybutów. Wszyscy napinają mięśnie w oczekiwaniu. Emi podchodzi do kuli z imionami dziewcząt. Mam wrażenie, że w swojej zielonej peruce wygląda, jakby miała na głowie wielki liść. Zadowolona Emi wyjmuje karteczkę, podchodzi do mikrofonu i odwija ją, a potem czyta:
-Sophie Thousen. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz